niedziela, 27 stycznia 2013

Marlen Haushofer. Pejzaże wewnętrzne introwertyka.


Na wszystkie ważne dla mnie książki trafiam przypadkiem. Nie inaczej było z twórczością Marlen Haushofer.

Kilka lat temu zajmowałam się w pracy wprowadzaniem do katalogu komputerowego starych zbiorów magazynowych. Pewnego dnia przywiozłam sobie kolejny wózek pełen książek do opracowania i wśród nich znalazłam małą, podniszczoną i niepozorną książeczkę – Sekretne drzwi Marlen Haushofer. Ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi nie mówiły, ale zaintrygowały mnie ilustracje na wyklejkach.

Barbara Szubińska - ilustracja na wyklejce Sekretnych drzwi M. Haushofer


Zaczęłam tę książkę obmacywać, obwąchiwać, w końcu – wiedziona jakimś przeczuciem, jakimś szóstym czytelniczym zmysłem – wzięłam do domu.
Kiedy tylko przeczytałam kilka pierwszych stron, wiedziałam, że to jedna z TYCH książek – takich, przy których czuję pełne porozumienie z autorem, widzę, że to są moje emocje, moja wrażliwość i moje doświadczanie świata. Właśnie tego szukam w literaturze pięknej.

Fabuła Sekretnych drzwi jest mało istotna i w gruncie rzeczy banalna – opowiada o nieszczęśliwie zakończonej miłości. Dużo ważniejsza jest w powieści postać głównej bohaterki – trzydziestoletniej Anette, kobiety wrażliwej, inteligentnej, świadomej siebie. Anette ma skłonności do samotnictwa, zmaga się z niemożnością przełamania wewnętrznej bariery oddzielającej ją od ludzi. Sama przyznaje:
„Człowiekiem społecznym jestem tylko w myślach”.

Bohaterka ma wokół siebie rodzinę, znajomych, kochanków, ale pozostaje osobna, jest widzem, a nie uczestnikiem życia. Niekiedy wyłazi ze swego kokonu, ale nie za często i na niezbyt długo:
„Dni mijały, Anette przebiegała je w pośpiechu, przyciskając ręką kapelusz, wpadając na obcych ludzi w tramwaju, siedząc przy maszynie do pisania i regałach z książkami, opierając się bez tchu o drzwi i wreszcie, uratowana, w łóżku. Pod koniec tygodnia otrząsnęła się z otępienia i poczuła się bardzo samotna nad filiżanką herbaty, postanowiła w następną sobotę zaprosić kilka osób (…). Tak było dobrze; obojętne, dość ciepławe rozmowy, powściągliwa adoracja i bliskość ludzkich ciał przezwyciężyły samotność, która nagromadziła się w mieszkaniu.”

Zawarty w książce zapis przeżyć głównej bohaterki odznacza się prawdziwością i autentyzmem psychologicznym, jest niezwykle wnikliwy i trafny, a przy tym bardzo subtelny i stonowany w wymowie:
„Dawno już uświadomiła sobie, że i tak nie potrafi nic zmienić w swoim niedoskonałym otoczeniu, nawet gdyby zachowywałaby się jak dzikie zwierzę albo jak potulne jagnię, wszystko jedno. Znacznie jej tylko ułatwiało życie to, że robiła dobrą minę do złej gry, co nie było zresztą wcale takie trudne, szczególnie, że to nie była jej gra. To żadna sztuka być jako widz uprzejmą i opanowaną.
A co właściwie było jej grą? Nie wiedziała. Dawniej czasem próbowała włączyć się do gry innych, ale po krótkim czasie łapała się na tym, że znów stoi na miejscu widza. Jej krótkotrwałe małżeństwo, jej miłostki i przyjaźnie nie były niczym innym, tylko takimi próbami. Ze sceptycyzmem i prawie niechętnie dawała się czasem namówić do gry, ale tylko dlatego, że nie chciała psuć zabawy (…). Bywały też chwile, kiedy ogarniała ją rozpacz z powodu tego wyobcowania.”

„(...) powiedziała sobie: skończ z tym, skończ z tym nieustannym rozmyślaniem, tego nikt nie jest w stanie wytrzymać na dłuższą metę, a i ty sama jesteś tylko zakłopotana i zmieszana. To tylko zły zwyczaj wszystkich samotnych ludzi, który ich czyni jeszcze bardziej niezdolnymi do życia w rzeczywistości.”

„Niekiedy na ulicy ogarnia mnie panika. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze tak było. Wszystko, co mnie otacza, odczuwam jako coś wrogiego, obcego i pełnego utajonego niebezpieczeństwa (…). Co mnie naprawdę przeraża, to uczucie, że jestem sama we wrogim świecie ludzi.”

„Sprawy, które spływają po innych ludziach, u mnie wdzierają się głęboko i nabierają takiej wagi, że wprost im to nie przystoi. Moja wrażliwość graniczy niemal z chorobą. Nawet czerwonym kasztanom na placu i gołębiom na gzymsach udaje się zbić mnie z tropu i zranić. Na zewnątrz wszystko jest tak samo, a jednak niedostrzegalnie się zmienia.”

Po lekturze pierwszej powieści Marlen Haushofer dołączyłam ją do grona autorów, do których jestem mocno przywiązana. Biblioteczny egzemplarz Sekretnych drzwi musiałam oddać, ale szybko kupiłam w antykwariacie własny. Stoi teraz na półce obok innych powieści Haushofer – Mansardy i Ściany.


W Mansardzie również główną bohaterką jest kobieta nie tyle samotna (bo jest i żoną, i matką), co wyobcowana. Sama opisuje się w następujący sposób:

„jestem potworem, potworem, który wolny i samotny chce bujać po lasach i nie znosi nawet muśnięcia pędu rośliny na czole. Nie byłoby to zresztą nic strasznego. Ale ten potwór od czasu do czasu pragnie być kochanym, głaskanym i skomląc przypełza z powrotem do ludzi.”

Bohaterka Mansardy prowadzi zwyczajne, bezbarwne życie przeciętnej kobiety – obiady, sprzątanie, zakupy, niedzielne wyjścia do muzeum z mężem. Jednak jej życie wewnętrzne jest kompletnie osobne, oddzielone od życia rodziny, a ponadto zaskakująco bogate w zestawieniu z tym, jak jej egzystencja wygląda z zewnątrz.

Zachwyciło mnie w tej książce skupienie uwagi na szczegółach, które niby nie są ważne, ale to właśnie o nich się pamięta i to właśnie one decydują o realizmie powieści. Bo życie z tego właśnie się składa – z drobnych i nieważnych rzeczy, a nie epickich wydarzeń, uporządkowanych i sensownych. Złożona z drobiazgów codzienność opisana w Mansardzie jest, mimo swej szarości i monotonii, bardzo poetycka.

Najbardziej zapadła mi w pamięć inna powieść Haushofer – Ściana. To przepiękna i straszna książka. Najbardziej dojmujący opis lęku i osamotnienia, z jakim się zetknęłam z jednej strony, a z drugiej – najbardziej przekonująca opowieść o zdobywaniu zaufania do siebie i poleganiu na własnej sile – zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Ściana jest jak bardzo mądra baśń, jedna wielka metafora, której znaczenia nie można do końca uchwycić, ale wie się, że to coś istotnego. Emanuje z tej książki skupienie i związana z nim umiejętność dostrzegania tego, co w życiu ważne.

Bohaterka Ściany nagle znajduje się w ekstremalnej sytuacji – odcięta od świata musi przetrwać zdana tylko na siebie i na otaczającą ją przyrodę. Zaczyna wieść życie złożone z tego, co najważniejsze – z pracy, od której zależy przetrwanie: uprawy roli, oporządzania zwierząt, zbierania owoców, gromadzenia opału, naprawiania domu. Jej życie staje się nieustanną krzątaniną. Zarówno w tej pracy, jak i w jej opisie, jest coś z medytacji. Czujna obserwacja otoczenia, aby niczego nie przeoczyć, żeby wiedzieć, kiedy posadzić kartofle i kiedy zżąć siano.

Pięknie przedstawiona jest w książce więź bohaterki ze zwierzętami – zarówno tymi, którymi się opiekuje, jak i tymi, które zabija i zjada.

Jest też w Ścianie dużo śmierci – wszystko w tej książce umiera, rozpada się, rozkłada. Bohaterka żyje blisko natury, a więc blisko śmierci.
Walcząc o przetrwanie, rozmyśla nad swym poprzednim stylem życia, systemem wartości i dochodzi do ciekawych konkluzji:
„myślałam o moim poprzednim życiu i stwierdziłam, że pod żadnym względem nie było udane. Osiągnęłam bardzo niewiele z tego, czego chciałam, a tego wszystkiego, co osiągnęłam, już nie chciałam. Pewnie z innymi ludźmi było tak samo. O tym właśnie, kiedy jeszcze rozmawialiśmy ze sobą, nigdy nie było mowy.”

„Wiedziałam teraz, co było fałszywe i jak to mogłam lepiej zrobić. Byłam bardzo mądra, lecz mądrość moja przyszła zbyt późno i gdybym nawet urodziła się mądra, na nic by się to nie zdało w świecie, który nie był mądry.”

„Było niemal niemożliwością w brzęczącej ciszy łąki, pod ogromnym niebem, pozostać pojedynczym, odrębnym Ja, małym, ślepym, upartym życiem, wzbraniającym się przeciwko włączeniu do ogromnej wspólnoty. Kiedyś całą moją dumą było to, aby być takim życiem, ale nagle na hali wydało mi się ono bardzo mizerne i śmieszne, nadęta nicość.”

„Siedziałam sama w lesie z krową, psem i kotem i nie miałam nic z tego wszystkiego, co w ciągu czterdziestu lat stanowiło moje życie. Śnieg leżał na świerkach, ogień trzaskał w piecu i wszystko było tak, jak od zarania powinno było być.”

Ściana pełna jest charakterystycznych dla twórczości Haushofer opisów osamotnienia i wyobcowania – najbardziej poruszający z nich to symboliczny obraz białej wrony:
„Tej jesieni pojawiła się biała wrona. Lata zawsze z tyłu za innymi i całkiem sama opuszcza się na drzewo, od którego stronią jej towarzyszki. Nie mogę pojąć, dlaczego inne wrony jej nie lubią. Dla mnie jest ona wyjątkowo pięknym ptakiem, ale dla członków jej gatunku jest wstrętna. Widzę, jak sterczy samotna na świerku i wpatruje się w łąkę, smutny dziwoląg, który nie powinien istnieć – biała wrona. Czeka, aż całe stado odleci, wtedy przynoszę jej trochę jedzenia. Jest tak oswojona, że mogę się do niej zbliżyć. Niekiedy już podskakuje, kiedy widzi, że się zbliżam. Ona nie może wiedzieć, dlaczego jest odepchnięta, nie zna innego życia. Zawsze będzie odpychana i tak samotna, że mniej się boi człowieka niż swoich czarnych braci. Może budzi w nich taki wstręt, że nawet nie chcą zadziobać jej na śmierć. Czekam codziennie na białą wronę i wabię ją, a ona patrzy na mnie uważnie czerwonymi oczami. Mogę zrobić dla niej bardzo niewiele. Moje odpadki przedłużają może życie, którego nie powinno się przedłużać. Ale ja chcę, żeby biała wrona żyła, i marzę czasem, że w lesie istnieje druga taka i że obydwie się odnajdą. Nie wierzę w to, tylko bardzo sobie tego życzę.”

Ściana jest przepiękną książką. Czytałam ją z przerażeniem i zachwytem jednocześnie. Pozostawiła we mnie wewnętrzne poczucie pewności i siły. A także poczucie obcowania z niezwykłą, mądrą kobietą, jaką niewątpliwie była Marlen Haushofer. Z jej książek bije właśnie mądrość – głęboka, życiowa, wynikająca ze zrozumienia świata i melancholijnego pogodzenia się z losem. Charakterystyczny dla twórczości tej autorki jest tekst, jaki zanotowała na miesiąc przed śmiercią:

Marlen Haushofer w 1950 r.
„Nie martw się. Widziałaś za dużo i za mało, jak wszyscy ludzie przed tobą. Może zanadto kochałaś i nienawidziłaś – ale tylko przez niewiele lat – dwadzieścia lub mniej więcej tyle. Ale cóż to jest dwadzieścia lat? Potem część ciebie była już martwa, zupełnie tak jak u wszystkich ludzi, którzy nie mogą już kochać ani nienawidzić.
Zniosłaś wiele cierpień, niechętnie, jak wszyscy ludzie przed tobą. Twoje ciało bardzo szybko zaczęło ci dokuczać. Nigdy go nie lubiłaś. To było dla ciebie źle, ale i dobrze, bo do ciała nielubianego dusza nie jest bardzo przywiązana. A czym jest dusza? Zapewne nigdy duszy nie miałaś, tylko intelekt, ten zaś nie zważał ma uczucia. A może czasem było jednak inaczej? Na krótkie chwile? Na widok dzwonków albo oczu kota, w trosce o kogoś albo wobec pewnych kamieni, drzew i posągów; jaskółek nad Rzymem.
Nie martw się. Nawet jeśli byłabyś obarczona duszą, nie pragnie ona niczego innego, jak tylko głębokiego snu bez snów. Nie lubiane ciało nie będzie dolegać. Krew, mięso, kości i skóra, wszystko stanie się kupką prochu, a mózg przestanie wreszcie myśleć.
Nie martw się – wszystko, co było, okaże się daremne – jak u wszystkich ludzi przed tobą.
Zupełnie normalna historia.”


1 komentarz:

  1. Mam podobne odczucia co do "Ściany". Zachwyciła mnie i przeraziła jednocześnie. Mimo wszystko daje jednak pocieszenie, człowiek jest silny i zniesie wszystko. Mnie osobiście książka zainspirowała do założenia bloga:
    http://agnieszkaantosiewicz.blogspot.com/2016/06/o-blogu.html

    OdpowiedzUsuń